Małż znów na fochu. On ostatnio jest jak baba w ciąży. Nawet ja chyba znośniejsza byłam! Jakiś kryzys przeżywamy, no bo i po 11 latach wypadałoby troche pokryzysować się. Czasem mam wrażenie, że kilka lat temu, przed ślubem, na studiach byłam z kompletnie innym człowiekiem. I jak przeczytałam dziś notkę Rebelki, to sobie pomyślałam, że ja też kiedyś byłam tak beztrosko i szaleńczo szczęśliwa i zakochana i, że smtne jest to, że jak przychodzi szarzyzna codzienności to już nie ma miejsca na te szaleństwa. Zazdroszczę i współczuję. Wiadomo czem zazdroszczę, a współczuję rozczarowań. Bo po wielu latach, po narodzinach dziecka, rozczarowania pojawiają się zawsze. I wcale nie oznacza to, że to tylko On się zmienił. Ja też już nie jestem taka sama jak dawniej. I największym naszym problemem jest dostosowanie się do siebie takimi jakimi jesteśmy, bo w mega zmiany nie wierzę. Osobowość kształuje się latami, wzbogacana doświadczeniami nie da się już od tak przemodelować. Brakuje nam teraz elastyczności i jakiegoś świeżego spojrzenia na siebie i na nasz świat.
Tak było 4 lata (z małymi wyjątkami)! Nie mam za sobą okresu zakochania i upojenia, patrzenia w oczka itd... przyszło to jakoś teraz,
Powiedziałam mu, że czas to zmienić. Choćby nie wiem co. Jemu jego praca w niczym nie przeszkadza... ja bym chciała zachować tą świeżość również po skończeniu studiów. Wiesz czego się boję? Że ślub mi to pokrzyżuje... że nie będziemy mieli w tym wszystkim tej szczypty szaleństwa, która teraz nas pcha do przodu. Rozmawiałam z nim o tym - uważa, że się mylę. I chcę mu wierzyć, resztę pokaże czas.
A robicie coś, żeby wyjść z tego kryzysu?
Dodaj komentarz